piątek, 17 czerwca 2016

Rozdział 2

,, Rozdział 2 " 

 "Życie ucieka nam przez palce, nie traćmy tych najlepszych chwil, bo drugiej szansy możemy nie dostać"

 Po wszystkich lekcjach, wyszłam przed budynek szkoły, gdzie czekała na mnie moja matka. Mogę powiedzieć, że dzisiaj nie BYŁO aż tak ŹLE. Na lekcjach praktycznie nikt mi nie dokuczał, co prawda gorzej było na przerwach. To co wydarzyło się rano było tylko początkiem ,,zaczepek" tego dnia. Na w-f co chwila ktoś podstawiał mi nogi podczas biegania. Miałam zaliczać biegi, ponieważ jest to jedyna dyscyplina którą mogę zaliczać, z moimi pokaleczonymi rekami. Właśnie tyle, że moje ,,koleżanki" miały odmienne plany.  I znowu będę musiała wszystko zaliczać w wakacje, po prostu bomba. Czemu one nie mogą sobie odpuścić? Tak samo na stołówce, przysiadły się do mnie tylko po to, żeby się ze mnie pośmiać. Wsiadłam do samochodu bez słowa. 
- Hej kochanie, jak było w szkole?-zapytała mama. 
A jak myślisz? Gówniano, jak zawsze.   
- A nawet dobrze. - wysiliłam się na sztuczny uśmiech. 
Odjechałyśmy z parkingu, po chwili w samochodzie rozbrzmiał dźwięk dzwonka.
- Przepraszam Cię kochanie, ale muszę to odebrać. Pogadamy sobie później. 
- Spoko, czyli jak zawsze.- prychnęłam pod nosem.
Nie mam ochoty jechać do jakiegoś cholernego psychologa. Co, powie mi coś co już wiem od dawna? Że mam problemy, no wow Amerykę odkrył kurna. Nie chcę rozmawiać z nikim, mi i tak już nic ani nikt nie pomoże. Całą drogę spędziłyśmy w ciszy. Dla mnie było to bardzo korzystne, ponieważ nie wypytywała mnie o szkołę i to dlaczego nie spotykam się z jakimiś koleżankami. No nie wiem, może dlatego że się ze mnie naśmiewają... 
Wyszłyśmy z auta i udałyśmy się w stronę budynku, w którym miałam się spotkać z chyba ósmym już psychologiem. Powolnym krokiem weszłyśmy do budynku i udałyśmy się krętymi schodami na górę. Weszłyśmy do pokoju nr 27 w którym byłyśmy umówione z jakimś panem Bensonem.  Usiadłyśmy na krzesłach w kącie pokoju i czekałyśmy na mojego nowego terapeutę, który na tabene pewnie podda się już po tygodniu.   
- Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie, ale jestem tu w zastępstwie za pana Bensona, który niestety trafił do szpitala. Oh, no tak zapomniałem się przedstawić, Louis Tomlinson.- do pomieszczenia wparował chłopak ubrany w biały t-shirt , z napisem ,,życie jest czadowe" i czarnych rurkach. 
Louis podał nam dłoń i uśmiechnął się przyjaźnie. I wtedy zrozumiałam, że to ten sam chłopak, którego spotkałam rano. Zrobiło mi się dziwnie głupio, sama nie wiem z jakiego powodu. Potrząsnęłam delikatnie jego ręką. 
- Dzień dobry, jestem matką Rose, szkoda, że pan Benson nie może tutaj dzisiaj być, no ale trudno. Mam ważne spotkanie biznesowe, tak więc zostawiam Rose tutaj na godzinę. Jakby coś się działo proszę dzwonić. - powiedziała i tyle ją widzieliśmy. 
- Hej Rose, chyba się już dzisiaj spotkaliśmy.- powiedział chłopak z szerokim uśmiechem na twarzy. 
- Tak, chyba tak.-odpowiedziałam cicho po chwili milczenia. 
- Chciałbym ustalić jedną rzecz.- powiedział Louis, ciągle się do mnie uśmiechając.
Muszę przyznać, że jego radość z jednej strony mnie przytłaczała, ale z drugiej dodawała mi pewności. 
- Jaką- spytałam ciekawa.
- Możesz mi powiedzieć wszystko, dosłownie wszystko. Jeśli będziesz miała ochotę będziesz mogła mi opowiadać o tym co jadłaś na śniadanie. Bo jadłaś? Prawda? 
- Tak, jadłam. - odparłam po chwili.
- Na naszych zajęciach będę chciał, żebyś mówiła jak najwięcej.
- Ale o czym mam czy opowiadać?- spytałam zdziwiona.
- O wszystkim.- odpowiedział z bananem na twarzy. 
- Czyli o niczym.- chłopak uniósł brwi w górę zaskoczony.
- No bo mówienie o wszystkim to tak jakby mówić o niczym.- wytłumaczyłam Louisowi. 
- Tak, ale w naszych zajęciach chodzi o to żebyś się otworzyła. Zaczęła mówić o swoich problemach, przeżyciach, uczuciach, pomysłach i myślach. 
- Ale po co mi to? 
- Jak to po co? Musisz się nauczyć jak rozmawiać z innymi i jak utrzymywać z nimi relacje. 
Coś czuje, że to będzie ciężka terapia zarówno dla mnie jak i dla niego. 

Hej kochani proszę o to 2 rozdział. Nie wiem czy chcecie to  czytać. W każdym razie dziękuję, że jesteście tutaj, i czytacie moje wypociny:D Do następnego kochani :*
 

piątek, 15 stycznia 2016

Rozdział 1

Rozdział 1

,,Dobre chwile dzisiejszego dnia są smutnymi wspomnieniami jutra

******

Weszłam do budynku szkoły. Idąc przez korytarz, unikałam wzroku innych uczniów. Zawsze mam wrażenie, że wszyscy się na mnie patrzą. Kiedyś zauważyłam nawet, że pokazują mnie sobie palcami. Nie lubię z nikim rozmawiać, zazwyczaj siedzę na parapecie ze słuchawkami w uszach. Zatapiam się w spokoju muzyki płynącej w słuchawkach. Na stołówce siedzę sama przy stoliku, chyba że Ave ma ochotę ze mną posiedzieć. Na lekcjach również siedzę sama w ławce. Chyba nikt  w mojej klasie nie chce ze mną rozmawiać. Nie wiem dlaczego, ale tak jest od zawsze. Jestem osobą, do której wszyscy mają jakieś wąty. Codziennie dokuczają mi z byle błahego powodu. Nie rozumiem dlaczego tak się dzieje. Zawsze byłam dla nich miła, nic im nie robiłam. To dlaczego oni wciąż mnie ranią? Wciąż wyzywają od najgorszych? Doszłam do mojej szafki. Wyjęłam z plecaka kluczyk i otworzyłam drzwiczki. Z szafki wypadła na mnie szklana butelka z sokiem, oblewając mój biały t-shirt i czarne rurki. Boże tylko nie to. Nie dzisiaj. Grupka dziewczyn stojących obok, które przyglądały się całemu zajściu, zaczęła śmiać się ze mnie. Jedna dziewczyna podeszła bliżej. 
- Ładnie Ci z taką plamą, kochana.- powiedziała blondynka, która wcześniej podeszła do mnie. - Jesteś straszną niezdarą słonko, ale już wszyscy w szkole o tym wiemy.- powiedziała z chytrym uśmieszkiem.
Dopiero zauważyłam, że otoczyła nas spora grupka uczniów.
- Patrzcie jaka niezdara z tej naszej Rose. Mogła byś bardziej uważać. I tak przy okazji, ta plama wygląda jakbyś się zsikała.- powiedziała po czym zaczęła się śmiać, a jej zawtórowali wszyscy obecni przy naszej "rozmowie". Poczułam łzy napływające mi do oczu.   


Dzisiaj króciutko, ale wynagrodzę Wam to później. Jak się podoba? Komentujcie Proszę to ważne chce wiedzieć czy chcecie to czytać. Czy jest to jeden wielki chłam czy raczej jest to coś co da się normalnie czytać. :) Buźki 
 

 

wtorek, 5 stycznia 2016

Prolog

Prolog

,,Całe życie człowieka jest tylko podróżą do śmierci "

 Rano obudził mnie dźwięk budzika, który tym samym wyrwał mnie ze słodkiego ukojenia, w postaci snu. Zwlekłam się z łóżka, po czym na swoje stopy włożyłam różowe kapcie, które dostałam w prezencie urodzinowym od Ave. Ave jest moją przyjaciółką od najmłodszych lat. Ona jako pierwsza wie o wszystkim co dzieje się w moim życiu. Jest jedyną osobą, która akceptuje wszystkie moje wady. Poszłam do łazienki, wykonać wszystkie poranne czynności. Uczesałam swoje włosy, wyszczotkowałam zęby i ubrałam wcześniej przyszykowany strój. Zeszłam po drewnianych schodach do kuchni, w której zastałam moją mamę szykującą się do pracy. Wyjęłam z szafki talerzyk, na który następnie nałożyłam dwie kromki chleba. Posmarowałam je masłem i nałożyłam na nie plasterki cienko pokrojonej szynki. 
Usiadłam na krześle, wcześniej stawiając wodę na herbatę.  
- Kochanie, chciałam Ci przypomnieć, że dzisiaj idziemy do nowego psychologa. Pamiętasz?- odezwała się moja rodzicielka, teraz nagle zaczęło jej na mnie zależeć. A co było wcześniej? Miała mnie totalnie w dupie, aż do czasu kiedy sąsiadka znalazła mnie w łazience po zażyciu tych wszystkich tabletek. 
- Tak pamiętam. Jak mogłabym zapomnieć, skoro cały czas mi o tym przypominasz. - odezwałam się wkurzona.
- Mam nadzieję, że on coś z Tobą zrobi ty niewdzięczna smarkulo...Nie szanujesz mnie, babci, a nawet pani Henderson.Nie szanujesz Nas osób, które chcą Ci pomóc. Jesteś rozwydrzonym bahorem. To ojciec Cię tak rozpuścił. On sobie pojechał i ma to w dupie, a ja muszę się z Tobą użerać. 
- To mnie oddaj, skoro jestem takim problem i będziesz miała spokój.- powiedziałam odstawiając brudny talerz do zlewu.
- Co ty wygadujesz dziecko? 
- To co sama myślisz, tylko tego nie powiesz. 
Weszłam do przedpokoju, zabrałam plecak i wyszłam z domu trzaskając drzwiami. Do szkoły mam niedaleko, zaledwie pół kilometra. Szłam ze spuszczoną głowę jak zawsze. Nie lubię patrzeć na ludzi. W ogóle nie lubię ludzi. Cały czas tylko ranią, albo coś knują przeciwko sobie. Z zamyślenia nie zauważyłam osoby, która szła w przeciwnym kierunku. Podniosłam wzrok na osobę, na którą przed chwilą wpadłam. Był to dość wysoki chłopak. Miał ciemne blond włosy, w sumie może był to bardziej jasny brąz, sama nie wiem. Jego niebieskie oczy patrzyły prosto w moje. Wyglądał młodo. Miał może 22 czy 23 lata. Mi wszyscy mówią że mam 21, chociaż mam dopiero 18 lat, także nie nigdy nie można być pewnym. Zorientowałam się, że już za długo się na niego gapię. 
- Przepraszam, zamyśliłam się.- powiedziałam. 
- Nic nie szkodzi ja też się zamyśliłem. Dzisiaj pierwszy raz dostałem prawdziwe zlecenie, w zamian za kogoś innego. - po co on mi to wszystko mówi? .
- Uśmiechnij się trochę, dzisiaj mamy taki piękny dzień.- powiedział. 
- Dla kogo piękny, dlatego piękny.- odparłam.
- Nie bądź taka smutna. Ciesz się życiem. Myślę, że z uśmiechem byłabyś o wiele piękniejsza.- powiedział wesoło.
- Nie lubię się uśmiechać, ok? Przepraszam, ale śpieszę się do szkoły.- wyminęłam chłopaka i ruszyłam w dalszą drogę do szkoły. 
- Nadal uważam, że przydałby Ci się uśmiech.
Jezu, co on ma z tym uśmiechem. Nie może zrozumieć tego, że nie lubię, a wręcz nie potrafię się uśmiechać. Nie odwróciłam się, tylko dalej kontynuowałam swoją podróż w kierunku szkoły. I zaczyna się kolejny podły dzień w moim życiu. Już chyba się przyzwyczaiłam do tej szarej, smutnej rzeczywistości. 

Hej kochani oto początek historii Rose i Louisa. Mam nadzieję, że przeczytaliście notkę. Piszcie w komach jak Wam się podoba.